Już w drodze powrotnej zahaczyliśmy o stoisko sprzedawcy dżemów, konfitur i powideł domowej roboty.
Osobnik był raczej mało komunikatywny - siedział i gapił się przed siebie. Do przystojniaków też zresztą nie należał.
Sami pobuszowaliśmy po półkach nie zawracając mu głowy. Wybraliśmy jabłkowy i czarną jagodę. Karola odliczyła wynikającą z metek kwotę i wrzuciła do skarbonki.
Powiedzieliśmy grzecznie
- do widzenia,
i pojechaliśmy dalej.
Już późnym wieczorem kolacja. Następnego dnia był zaplanowany powrót do domu, czyli kilkanaście kilometrów rowerami.
Jakiś mrukowaty ten sprzedawca, ale wasze dżemy na pewno pyszne. A co było na tę gorącą kolację?
OdpowiedzUsuń