Z samego rana przywitanie i pożegnanie niemiecko-polskiej grupy Anklamer Ruderklub na dwóch łodziach wiosłowych startującej w swoją trasę do Świnoujścia. Na wspólne płynięcie nie miałem szans.
Ja na wiosłach kajakowych i krótkiej desce osiągam prędkości do 4 km/h, oni natomiast wiosłując w kilka osób 7-8 km/h. Czyli są dwukrotnie szybsi ode mnie.
Nie mam fotek z tego zdarzenia, byłem całkowicie pochłonięty przygotowaniem swojego sprzętu do kolejnego etapu.
Droga powrotna zazwyczaj bywa "krótsza". Rzekę Pianę płynąc z prądem pokonałem w 2,5 godziny, zamiast poprzednich mozolnych w górę czterech.
Z trudnych zadań czekało mnie przejście zatoki pod silny wiatr i fale. Nie było żadnej alternatywnej drogi, trzeba było mozolnie zbierać kolejne metry, powoli poruszając się w kierunku przeciwległego brzegu. Mimo intensywnego wiosłowania momentami miałem wrażenie, że stoję w miejscu
Fotek też nie ma, nie mogłem ani na sekundę odłożyć wioseł. W końcu wylądowałem pod bezpieczną ochroną trzcin zawietrznego brzegu. Mogłem odetchnąć z ulgą i wyruszyć w kierunku mostu kolejowego obok Karnin.
Dalsza podróż przebiegała spokojnie i bardzo późnym popołudniem wylądowałem na plaży obok Stolpe.
Rozłożyłem obozowisko, wypiłem kawę i wziąłem się za przygotowanie kolacji - to miał być mój pierwszy posiłek tego dnia. Prowiant był już na wykończeniu, jednak mając zwyczajowe szczęście znalazłem cztery wielkie ziemniaki obok wygasłego ogniska. Ktoś obozował poprzedniej nocy i pozostawił nadmiar jedzenia porządnie zapakowany w torbę.
Na kolację była wyjątkowo smaczna zupa ziemniaczana - miks dwóch drobno pokrojonych ziemniaków, pół torebki zupy instant, pół wątrobianki i trochę kawałków żółtego sera.
Można było odpocząć do rana przed kolejnym ostatnim już etapem do Kamminke.
śliczne zdjęcia ;)
OdpowiedzUsuńWciągnąłem się szalenie w Twoją podróż, wyprawę i ostatnio praktycznie czekałem tylko za nowym wpisem, relacją, zdjęciami i ciekawostkami. Intryguje i imponuje mi to bardzo, zazdroszczę też trochę...
OdpowiedzUsuńHej!
Usuńnie ma co zazdrościć - wszystko jest w zasięgu naszej ręki :-)
Każda nawet największa wyprawa zaczyna się od pierwszego kroku.
I ten pierwszy najtrudniejszy krok należy wykonać. Reszta idzie sama z siebie.
Pozostaje jeszcze doskonalenie umiejętności wtórnego przekazu i pokazania innym przynajmniej fragmentów obejrzanego świata. Swoimi oczyma zresztą.
No w sam raz tego nie muszę Tobie tłumaczyć - sam to świetnie robisz.
Nie znających światu Mateusza gorąco polecam zajrzeć na blog: Twory Mateusza
Mam nadzieję, że moje relacje z kolejnych wypraw będą ciekawsze. Muszę zabierać ze sobą dyktafon i notować różne rzeczy na gorąco, ale to przyszłość.
Taka formuła bloga bardziej mi odpowiada, niż dziesiątki razy powtarzane w tym samym otoczeniu zestawy szmatek. Chociaż i te będą się pojawiać.
Natomiast z pewnością nie wejdę w rolę wujek/ciocia "dobra rada" co dość często obejmje różne szmatkowe blogi.
pozdr.Vslv
p.s. całą relację z tej wyprawy w chronologicznym porządku można znaleźć u góry bloga w zakładce: do Anklam i z powrotem