niedziela, 25 sierpnia 2013

zakończenie wyprawy

ostatni dzień upłynął spokojnie, bez żadnych dodatkowych projektów. Pozostało do pokonania kilkanaście kilometrów i transport desek do Fortu Anioła w Świnoujściu.
Po drodze było jeszcze krótkie spotkanie ze strusiem - łyknął kilka małych jabłek na lunch.

Niestety więcej fotek z tej części wyprawy nie ma - padła w nieoczekiwany sposób bateria w aparacie fotograficznym. Pozostał działający smartfon.





 Wiele razy juz o tym mówiłem i pisałem. Najciekawsze wyprawy to te, które będą.
Mój nowy nabytek - szalupa-bączek norweskiej produkcji. Na razie wymaga dopracowania do kolejnych projektów. Przede wszystkim do wymiany są wiosła i dulki, plus lifting różnych elementów.

W drugiej połowie września powinna być relacja z wyprawy jacht i szalupa na Achterwasser.




Kabaret Dworski na Forcie Anioła

No i przedstawienie odbyło się. Nie jestem zbytnim fanem kabaretów, jednak byłem bardzo miło i pozytywnie zaskoczony tym spotkaniem. Całość ciekawa, spójna i świetnie prowadzona. Zarówno aktorzy, jak i widownia - wszyscy świetnie się bawili.
Na dodatek cała sztuka w dworskich klimatach idealnie się wpisała we wnętrza Fortu Anioła z gościnnymi podwojami Małgorzaty i Piotra.
Również tło muzyczne i efekty dźwiękowe zostały doskonale zrealizowane.

Szamanka Aubrieta i Vislav Wayfarer polecają wszystkim tę wspaniałą grupę, zresztą prywatnie niemniej sympatyczną.

Ci co z braku czasu, lub lenistwa nie byli - niech żałują.












piątek, 23 sierpnia 2013

sprzedawca dżemu

Już w drodze powrotnej zahaczyliśmy o stoisko sprzedawcy dżemów, konfitur i powideł domowej roboty.

Osobnik był raczej mało komunikatywny - siedział i gapił się przed siebie. Do przystojniaków też zresztą nie należał.
Sami pobuszowaliśmy po półkach nie zawracając mu głowy. Wybraliśmy jabłkowy i czarną jagodę. Karola odliczyła wynikającą z metek kwotę i wrzuciła do skarbonki.

Powiedzieliśmy grzecznie
- do widzenia,
i pojechaliśmy dalej.








Już późnym wieczorem kolacja. Następnego dnia był zaplanowany powrót do domu, czyli kilkanaście kilometrów rowerami.


Stadnina koni

Poza nami w stronę stadniny koni zasuwał żuczek gnojaczek w swoich statutowych celach. Przy drodze czyhały krwiożercze pająki łapiąc w sieci co się da.
Na miejscy w oddali było widać piękne i świetnie utrzymane konie. Przy płocie czekał miniaturowy ogierek i osiołek o aksamitnej sierści.
Przywitaliśmy się, pogadaliśmy, pogapiliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną.













czwartek, 22 sierpnia 2013

wiatrak w Benz

Po powrocie z Achterwasser, Pritolnizy i Schmollensee oczywiście solidniejszy posiłek i trochę odpoczynku. Momentami kropił drobny deszczyk, aczkolwiek bez przesady.
Do zachodu słońca było jeszcze parę godzin postanowiliśmy więc pojechać rowerami do miejscowości Benz również nad Schmollensee, aby zobaczyć wiatrak na wzgórzu nad, którym zawsze wieje wiatr i nigdy nie ma ciszy.

Droga wiodła przez gęste mieszane lasy ze wzgórzami. Zresztą była to polno-leśna trasa, tylko utwardzona i bez asfaltu. W końcu dojechaliśmy do Benz i dość szybko dotarliśmy na wzgórze z wiatrakiem. W drodze powrotnej była jeszcze stadnina koni i sprzedawca dżemów.













czarci głaz - teufelsstein

Po zaparkowaniu naszych desek w końcowej części kanału - wyruszyliśmy już pieszo w stronę przypuszczalnego miejsca, gdzie miał znajdować się czarci głaz.

Sam kanał o długości 2,1 km, współcześnie jest częścią systemu melioracyjnego w rejonie Pudagla i raczej nie jest atrakcją turystyczną. Ma jednak swoją długą historię, jako szlak wodny. W XIII wieku nosił słowiańską nazwę Pritolniza. Wtedy zamiast naszych plastykowych desek tą trasą płynęły prawdopodobnie dłubanki i z czasem galary. Mógł też służyć do spławu kłód drewna. Tematy te są dla mnie bliskie, ponieważ z racji swoich zainteresowań "living history" używałem tych wszystkich środków transportu. Brałem czynny  udział w budowie dłubanki, uczestniczyłem w kilkusetkilometrowym spływie galarem po rzece Bug. Uczestniczyłem w budowie i jako flisak płynąłem trzykrotnie na prawie stumetrowych tratwach na rzece Odrze.
Później i do teraz kanał ten nazywa się Groote Beek, lub Große Beek.

Wędrowaliśmy sobie ścieżką po grzbiecie wału przeciwpowodziowego. Z lewej strony były odkryte pola, natomiast po prawej szeroki i zwarty pas trzcin oddzielający stały ląd od wód zalewu Achterwasser.
W odległości około kilometra była widoczna kępa drzew nad zalewem. Właśnie tam miał znajdować się czarci głaz nazywany tutaj Teufelsstein.
W końcu dotarliśmy na miejsce trafiając w sielską scenerię plaży i miejsca piknikowego. Na wodzie widoczny był olbrzymi głaz z pływającą nieopodal łódką. Głaz przy swojej wielkości z pewnością mógłby zburzyć budujący się kiedyś klasztor w miejscowości Pudagla. Całe szczęście, że wyśliznął się z czarcich pazurów.
Czasami uważa się, że takie głazy - zazwyczaj polodowcowe, oznaczają punkty mocy. Sama sceneria, obecność plażowiczów i pora dnia nie sprzyjały specjalnym odczuciom.
Chociaż coś w tym musi być. Brzegi zalewu w przeważającej większości pokryte są szerokim i zwartym pasem trzcin. Zupełnie wyjątkowo zdarzają się miejsca z plażą, klifowym brzegiem i odkrytym dostępem do wody. W takich miejscach natura działa odmiennie, a uderzenia fal i wiatru są bardziej skoncentrowane.

Z pewnością zapamiętam to miejsce, gdybym w tym rejonie poszukiwał możliwości lądowania z wody i stworzenia nocnego obozowiska.

Ponadto można też powiedzieć, że cel całej wyprawy został osiągnięty, a głaz odnaleziony. Jednak nie tylko to było istotą eskapady i jeszcze do wieczora wykonaliśmy dodatkową wycieczkę rowerami, ale to już później.